Jeśli dobrze się zastanowić właściwie nad tym, co oznacza talent, przychodzą nam do głowy synonimy typu: zdolność, predyspozycja, pasja, żyłka, mają one dwie cechy wspólne, z jednej strony wynikają z naszego wnętrza, z nas z drugiej niosą ze sobą jakieś emocje, energię, radość. Intuicyjne rozważanie pojęcia ”talent” prowadzi nas w kierunku świata wewnętrznego, który mamy w sobie, obserwujemy, ale nie zawsze poświęcamy mu tyle uwagi, aby potraktować serio to, co z niego płynie. Poczucie, że swoje uzdolnienia
zmarnowaliśmy, lub zostały zmarnowane przez innych na przykład rodziców czy nauczycieli, pojawia się w niejednym dorosłym, a wraz z nim nieprzyjemnie odczucie żalu. Jak to się dzieje, że sami ignorujemy swoje talenty?, Jak to się dzieje, że sami ignorujemy uzdolnienia własnych uczniów i dzieci? A może istnieje pewien mechanizm społeczny i psychiczny, w którym tkwimy i za który płacimy tak wysoką cenę? Otóż za pewną normę uznajemy, że wyniki szkolne sukcesy, mierzone i liczone skalami ocenami są zawsze miernikiem zdolności i predyspozycji nas samych a także naszych dzieci. Było by tak gdyby ten system był wzbogacony o narzędzia i kompetencje nauczycieli budujące samoobserwację ucznia, zwracające jego uwagę na to, co czuje, co sprawia mu radość przy poszczególnych zadaniach, aktywnościach – tak jednak nie jest.
System szkolony, który jest tak skonstruowany, aby motywować ucznia zewnętrznie przez oceny, uwagi, pochwały. To powoduje, że cała uwaga dziecka jest skoncentrowana na tych bodźcach i robi wszystko, aby unikać negatywnych i dostawać pozytywne. Kolejnym elementem układanki, w której jesteśmy wychowywani to „średnia” zawsze jesteśmy albo powyżej „średniej” albo poniżej „średniej”. „Średnia” jest kolejnym mechanizmem zewnętrznym, który nas ustawia na skali, ujednolica, uporządkowuje, pozwala na porównania. Dzielnie od dziecka staramy się być ponad średnią w czymkolwiek. Jednak to nie jest łatwe, zazwyczaj doskakiwanie do średniej i ponad nią wiąże się z określonymi wymogami, kryteriami, które trzeba osiągnąć. Kryteria te przeważnie są one ujęte w postaci testów, arkuszy, egzaminów. Te dwa narzędzia: oceny i średnia dają efekt, tzw. „zewnątrz sterowności”, ale też powiedziałabym „zewnątrz poznawania”. Cała nasza uwaga skupiona jest na świecie zewnętrznym, porównywaniu, pogoni za tzw. pochwałą. Tradycja tego sposobu myślenia o człowieku leży w nurcie ewolucjonistycznym nauki, a dokładnie w jego zastosowaniu w psychologii. Perspektywa ewolucjonizmu wprowadziła model człowieka, który dostosowuje się, siłami swego organizmu do otoczenia. Owe reakcje przystosowawcze i związki z czynnikami zewnętrznymi, które je wywołały stały się głównym obszarem badań. Wraz ze zmianą przedmiotu badań zmieniły się także metody badawcze. Z człowieka jest badane tylko to, co jest dostępne obserwacji zewnętrznej, obiektywnej. Prawda o nas samych staje się dostępna jedynie obserwatorowi zewnętrznemu, który dostarcza nam wiedzy o sobie. Stąd już tylko krok do wzajemnego porównywania wyników, dzięki, którym zaczęto tworzyć skale świadczące o przeciętności i geniuszu, na przykład w aspekcie inteligencji. To tutaj w psychologii ewolucyjnej, głównie dzięki kuzynowi Karola Darwina, Francisowi Galtonowi, rodzi się koncepcja, w której człowiek nie jest w stanie sam ocenić, kim jest. Jego wyjątkowość zaczyna być mierzona przez porównywanie z innymi, przez miejsce na skali. On sam nie wie, kim jest i musi wierzyć danym zewnętrznym. Genialność, wyjątkowość jest tym, co odstaje na skali od normy, nie tym, co ja odkrywam w sobie, moją pasją, co mnie ciekawi, cieszy, motywuje, jest tym, co stwierdzają inni. Warto także zauważyć, że pojęcie „człowieka przeciętnego”, który choć w rzeczywistości nie istnieje, jest sztuczna koncepcją i dzięki niej możliwe stały się trzy kategoryzacje człowieka: albo przeciętny, albo ponadprzeciętny albo poniżej przeciętności. Pojęcie to zostało wprowadzone przez belgijskiego statystyka Adolpha Queteleta, to do niego nawiązywał Galton, który na przełomie XIX i XX wieku zapoczątkował ruch testologów w psychologii. Testy szybko trafiły dzięki Alfredowi Binetowi do szkolnictwa. Zdolności dziecka były mierzone przez porównywanie z innymi, zostaje wyodrębniona koncepcja „wieku umysłowego”, który może być inny niż wiek fizyczny.
W efekcie człowiek nie dość, że został pozbawiony dostępu do prawdziwej wiedzy o sobie, to o jego wyjątkowości – o byciu ponad przeciętną, zaczynają stanowić jego cechy umysłowe a dokładnie intelektualne. I choć dzisiaj po Danielu Golemanie i jego koncepcji inteligencji wielorakich wydaje się, że prymat zdolności czysto intelektualnych odchodzi w zapomnienie, ale pozostał w naszej kulturze kult ocen, kryteriów zewnętrznych i doskakiwania do średniej. Zagubiliśmy umiejętność dostrzegania, nazywania i komunikowania innym swojego świata wewnętrznego. Jak to zmienić? Czy można? Czy ma to sens? Można i zawsze warto, człowiek jest jedyną istotą, która może powiedzieć „chce żyć inaczej, chcę być inny”! Warto zapytać się samego siebie:, co sprawia mi bezinteresowną radość, zwyczajnie mnie cieszy, sprawia, że czuję, że żyję? Jeśli w wieku dorosłym okaże się, że jest z odpowiedzią kłopot, warto przypomnieć sobie dzieciństwo, co wtedy Cię cieszyło? Kiedy czułeś się „uniesiony”, a radość wypełniała serce?
Zadanie wydaje się banalne, ale te pytania zadawane sobie to auto narracja, która zaostrza obserwację wewnętrzną, pozwala nazwać, a co za tym idzie, uporządkować swój świat wewnętrzny, uwzględnić siebie w swoim życiu – brzmi banalnie? Z perspektywy psychologii narracji to jest ważny proces, warto to ćwiczenie zrobić z dzieckiem zapytać dziecko, co je cieszy, kiedy czuje radość i (co może być trudne) zaufać odpowiedzi. Jeśli my rodzice nie zapytamy, nie opowiemy o tym, co nas pasjonuje, jeśli dziecko nie usłyszy ”wiesz jak piszę, maluję, uczę, leczę, radość mnie wypełnia, taka, ze mam wrażenie, że się unoszę”, „A jak jest u ciebie?”. Taka narracja powoduje, że dziecko szuka tych doświadczeń w sobie, buduje swój własny świat, ma swoje własne poczucie tożsamości i tym, kim jest, a i w ten sposób odkrywa, co go cieszy i bawi. Doradcy zawodowi łączą talent z subiektywnym poczuciem radości, to jest ważny niezbędny pierwszy krok. I choć wiemy, że talent jak diament wymaga szlifu, zupełnie inaczej pracujemy nad tym, co kochamy, co wypełnia nas radością, a inaczej nad tym co robimy bo musimy, bo ktoś nam karze. Talenty dzięki kulturze masowej są powszechnie kojarzone z fleszami, telewizorem, popularnością i idolami. Takie rozumienie oddala nas od siebie, buduje poczucie „bycia przeciętnym”, zniechęca do szukania swojej pasji. Warto wejść na drogę poznawania siebie i pomagać swoim dzieciom w tej podróży, po to, aby w przyszłości robiły to, co kochają.